…przykładem wyższego stopnia ewolucji. Kiedyś mówiło się: “stara panna”. I w wielu mniejszych miasteczkach to określenie nadal trzyma się mocno. Bo tam, moje drogie, ciągle bardziej kultywuje się wartości rodzinne, zamiast stawiać na karierę i samorozwój, który tak naprawdę służy jedynie kręceniu się wokół własnego nosa.

Tymczasem człowiek nie jest stworzony na egoistę. Potrzebuje dbać o kogoś, troszczyć się. Potrzebuje mieć do kogo gębę otworzyć, przytulić się, pójść na banalny spacer. I oczywiście sam też potrzebuje wsparcia.

Tymczasem… Panny, które zwlekały z założeniem rodziny, budzą się w wieku czterdziestu lat i… kuku. Same problemy. Bo bardzo chciałyby ustabilizować sobie życiorys, a tu raptem okazuje się, że są młodsze na rynku. I mężczyzna, który chce przekazać geny i posiada, wierzcie, silny instynkt ojcowski, wybierze młodszą, która da mu większą szansę na potomstwo.

I na nic oszukiwanie się, że ach, ja się dobrze trzymam, mam świetna pracę, MBA, zwiedziłam pół świata, umiem się znaleźć i jest ze mną o czym pogadać po seksie. Pogadać to sobie można z kumplami, a kolega wam dziecka nie da, drodzy panowie. Zdaniem zaprzyjaźnionej mężatki, która w wieku czterdziestu lat ma za sobą dwie dekady prania męskich skarpet, stara panna (singielka) chciałaby mieć teraz to samo, co ona. A tak nie ma, niestety.

Z historii z życia wziętych: pewnej zaprzyjaźnionej mężatce mąż wyjechał w delegację służbową. Koleżanka z pracy (singielka) zaoferowała się, że zabierze ją do jednego z modnych warszawskich klubów na miły wieczór. Panie poszły. W klubie tym, jak w bajce o Pchle Szachrajce, było tyle osób, że przecisnąć się nie sposób. Panie i panowie (single i singielki) przestępowali na parkiecie z nogi na nogę, ponieważ ścisk był taki, że jakikolwiek taniec był po prostu niemożliwy. I wówczas owa zaprzyjaźniona singielka zaczęła robić miny do panów okupujących bar. Zaowocowało to wspólnymi tańcami, nie, przepraszam, przestępowaniem z nogi na nogę (dlaczego single nie potrafią tańczyć? bo zamiast imprezować w klubach studenckich czytywali w tym czasie Umberto Eco?). Nasza znajoma mężatka zniesmaczona po prostu wzięła i uciekła.

Kolejna historia: Impreza. Grzeczna nasiadówka. Nasza mężatka jest już w ciąży, klepie fuchy, aby dorobić na wymarzone łóżeczko, które kosztuje 400 zł. Zaprzyjaźniona singielka usiłuje ją namówić, aby razem poszły do wróżki (wizyta 400 zł), wówczas zapewne dowie się, jaką płeć będzie miało jej dziecko. Mężatka odpowiada, że woli poczekać na ginekologa.

A nasza singielka, no cóż… Biega z prób chóru na ściankę, ze ścianki na kurs InDesignu, bo – po pierwsze – trzeba coś sobą prezentować, aby zachęcić tych facetów, a po drugie – trzeba ich gdzieś zapoznawać. Więc może zostanie aktorką, a może śpiewaczką operową. Jak w starym dowcipie, w którym siedzą trzy singielki na plaży i każda mówi: – Po wakacjach zrobię sobie biust. – A ja nos – dodaje druga. – A ja doktorat – konstatuje trzecia.

Sukcesów w samorozwoju, drogie panie.