Do pralki chowam rozum wraz z głową – to chyba Maria Peszek. – Złamana w pół, nakrywam stół i pytam jak ci minął dzień – to zaś Anita Lipnicka. Jednym słowem, wszystkie kobiety na całym świecie, wspólnym głosem, śpiewają o tym, że jak się siedzi w domu z dzieckiem (albo tylko z samym facetem!), to można się utopić. Albo pochlastać.

Ależ czemu? Zapyta niejeden zwolennik patriarchatu, mizoginista i egoista, niewychowany przez mamusię samiec, potomek orangutana, który w dupie ma dialog z płcią piękną, a tak naprawdę chce górować. Tyle że powoli nie ma czym. Bo dziewczęta nauczyły się już w PRLu, że można na traktory, a w dobie galopującego kapitalizmu i konsumpcjonizmu nie tylko, ze z nich nie zeszły, ale wdarły się jeszcze do fordziaków i mesiów. I bynajmniej nie przesiadają się z jednego do drugiego w miniówach i szpilkach, ale usytuowały się za kierownicą. I kręcą (a w krętactwach doświadczenie płci pięknej jest, a jakże!) Niektóre kręcą w prawo, inne w lewo, jednak w większości w lewo.

I jak tu taką wpakować w pieluchy?

Przecież macierzyństwo jest naturalnym powołaniem kobiety!!!

A jak ją wpakujemy w pieluchy, to już nie pójdzie w cholerę. Albo w tak zwane, czarowne miejsce, potocznie zwane Pizdu. Albo do innego gościa. Będzie nam prała, gotowała i sprzątała. Czyli zastąpi mamusię. I fajnie, żeby jakoś w tym wszystkim pieniądze jeszcze przyniosła. A wtedy już hulaj dusza, piekła nie ma. Kanapa, piwko i goloneczka. A wieczorem dupeczka.

I powoli, powoli przestajemy ją dostrzegać…

Jak w starym dowcipie: Kobieta, po dwudziestu latach małżeństwa, postanowiła na nowo zainteresować sobą mężczyznę swojego życia. Pierwszego wieczoru ubrała na siebie mnóstwo złotej biżuterii, przechadzała się po domu, pobrzękując kolczykami. Mąż nic, patrzy w telewizor. Drugiego wieczoru ubrała miniówkę i bluzkę z dekoltem, chodzi po domu, kręcąc pupą – mąż nic, patrzy w telewizor. Trzeciego zaś ubrała seksowna bieliznę, staniczek, stringi, pończochy i pas – mąż nic, patrzy w telewizor. Czwartego poważnie się już wkurzyła. Założyła maskę przeciwgazową na twarz i siadła obok ślubnego, na tej samej kanapie. A wtedy tenże, sam, niepytany, uniósł powoli wzrok, zadając pytanie: Kochanie, zgoliłaś brwi?

A przecież tak niewiele nam trzeba. Nawet nie kwiatów, bo o tym już nie marzymy. Nie ekscytujących wyjazdów czy drobnych upominków. Wystarczy trochę zainteresowania na co dzień (do serca przytul kota – to też istota). Spojrzenia nam prosto w oczy, a nie gdzieś obok, podczas pocałunku przed wyjściem do pracy. Miłego telefonu w ciągu dnia z pytaniem: Jak sobie radzisz? Pomocy w najbardziej trywialnych sprawach…