Ola Lubczyńska- malarka, portrecistka, coach. Jej obrazy są wyrazem fascynacji szeroko pojętą kobiecością. Sama określa je ilustracjami na płótnie ze szczyptą magii, naiwności, czasem z przymrużeniem oka, ale też głęboko zerkającymi w damskie dusze. Jej bohaterki walczą ze słabościami, samotnością, imponują siłą, zarażają beztroską i ciepłym uśmiechem. Mają swoje tajemnice. Są nietuzinkowe, wyjątkowe, jak każda kobieta…
Redakcja: Ola, jakie obrazy Cie hipnotyzują?
Ola Lubczyńska: Jestem wielbicielką książkowych ilustracji i to one budzą we mnie największe emocje, rzadziej obrazy. Wychowałam się na baśniach i lekturach ilustrowanych przez Jana Marcina Szancera i Antoniego Uniechowskiego. To moi Mistrzowie. Ich rysunki mnie zaczarowały, oszołomiły, rozbudziły moją wyobraźnię i są moimi niedoścignionymi wzorami…
Zapewne pytanie, które teraz zadam będzie banalne, ale zapytam jednak. Jak powstają Twoje obrazy, czy to moment, chwila, gdzie najchętniej malujesz?
Ja zawsze mam apetyt na malowanie. Świadomie nie mam osobnej pracowni. Chcę być wśród bliskich, więc pracuję w domu. Jestem kobietą-chaosem, okropną bałaganiarą, która nigdy nie może znaleźć właściwej tubki z kolorem i zapomina umyć zaginione w tym nieporządku pędzle, a na drugi dzień je ze smutkiem wyrzuca, bo nic już z nich nie będzie . Mieszam farby na talerzach, pokrywkach, na czym popadnie. Tak wygląda mój kontakt z kuchnią! Piję duże ilości kawy i nieraz niechcący zamiast łyżeczką zamieszam ją pędzlem albo szpachelką. Lubię przy malowaniu słuchać muzyki z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Nastraja mnie pozytywnie oraz daje dobrego kopniaka mojej wenie.
Obserwuję Twój profil Fb, masz spore grono wielbicieli…
Jestem skromną osobą, a „wielbiciele” to bardzo poważne słowo. Radością jest dla mnie wielką, że znaleźli się fajni ludzie, którzy mi kibicują, którzy mnie wspierają, lubią i doceniają to, co robię. Bez nich nie było tych obrazów. Cieszy mnie każdy komentarz, udostępnienie czy polubienie. Dostaję dużo sympatycznych, osobistych, ciepłych maili od kobiet, które piszą, że widzą w moich pracach siebie. To cudowny komplement. Trafić nie tylko w gust, ale i w skomplikowane kobiece dusze.
Gdzie najdalej powędrowały Twoje obrazy i kim są ludzie, którzy je kupują?
Moje prace wiszą w wielu miejscach. Miasta, wioski i metropolie. W małych mieszkaniach, apartamentach, domach, kancelariach. Nie ma reguły. Najwięcej na pewno w Warszawie. Najdalej? Chiny i USA. Był też obraz, który zatytułowałam „Małgorzata i Behemot”, a poleciał nomen omen do Moskwy!
Zdobią ściany mojego domu, domy moich przyjaciół i wielu innych osób, które do mnie napisały lub zadzwoniły. Moimi klientkami są przede wszystkim kobiety. Bez względu na wiek, kilogramy czy poglądy polityczne. Matki, żony, singielki, kochanki. Kobiety. W tym magicznym słowie mieści się wszystko.
Twój styl jest bardzo charakterystyczny. Ostatnio byłam w jednym miejscu i z daleka rozpoznałam Twój obraz wiszący na ścianie.
Maluję tak, by sprawiało mi to przyjemność. Na luzie. Jestem na tyle niezależną osobą, ze nie muszę się jakoś dostosowywać, by spełniać czyjeś oczekiwania, przypochlebiać się czy szokować. Taką kreską były zarysowane wszystkie moje szkolne zeszyty na ostatnich kartkach za co dostawałam uwagi. Faktycznie słyszę, że styl jest rozpoznawalny, ale od czasów, gdy byłam nastolatką niewiele się zmieniło, chyba tylko formaty teraz większe:)
Jak trafiasz do swoich odbiorców?
Było trochę wystaw i spotkań. Postawiłam jednak zdecydowanie na internet. Przez kilka lat brałam czynny udział w życiu ciekawej galerii wystawienniczej, pomagając również w jej prowadzeniu, w organizowaniu wystaw i pisząc teksty o innych artystach. To były piękne czasy, które wspominam z sentymentem, ale patrząc obiektywnie -zasięg odbiorców jest nieporównywalnie mniejszy w stosunku do możliwości, jakie dają nam media społecznościowe i witryna internetowa.
Mówisz: jestem kobietą i jest mi z tym cudownie. Jakie masz plany na przyszłość?
Jestem kobietą, stuprocentową, z wielkim sercem, bagażem doświadczeń i nastrojami zmiennymi jak pogoda w górach. Romantyczką, choleryczką, aniołem i diablicą. Dlatego fascynują mnie inne kobiety. Zawsze traktuję je życzliwie i ciepło. Bo widzę w nich trochę siebie, bo kocham ich nieprzewidywalność, tajemnice i skomplikowane dusze. Kobiety to nie tylko łydki, piękne piersi, wysokie szpilki i fikuśne torebki, choć na moich obrazach, aż kipi od tych elementów. Moje bohaterki nie są pustymi lalkami. Ja maluję je klimatem, nastrojem i koncentruję się na tym, co mają w głowie. Dostałam kiedyś maila z pytaniem od jednej pani, czy maluję też grube kobiety. Dosłownie tak zapytała. Dziewczyny! Czy naprawdę myślicie, że każda z moich sportretowanych była top modelką? Ja sama jestem niewysoka, ale malując siebie zawsze dodaję nogom jeszcze dobre dwadzieścia centymetrów i piękne kostki, bo to mi sprawia radość i już. Portret ma oddawać podobieństwo, ale nie dołować:)
Plany? Jest takie powiedzenie Woodego Allena: “Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, powiedz mu o swoich planach na przyszłość”. Nie robię planów. Żyję chwilami i cieszę się nimi. Co ma być, niech będzie:)
Piękne obrazy, piękne kobiety. Szczególnie podoba mi się kobieta w czerwonej sukience oraz autoprtret?.